czwartek, 21 marca 2013
Przerwa.
Przepraszam, ale przerywam pisanie na czas nieokreślony. Mam tyle lekcji, nauki.. Nie do ogarnięcia. Jeśli ktoś szczerze, chce czytać dalsze rozdziały, to niech pisze w komentarzu. Będę wiedziała czy w ogóle mam dla kogo pisać jeszcze, czy większość komentarzy nie była w celach rewanżu. Dziękuję wszystkim, którzy na bieżąco czytali moje wypociny, to dla mnie ważne :*. Pozdrawiam. :)
niedziela, 17 marca 2013
Rozdział 4.
Nie wiedziałam, o co chodziło starszej Pani, jednak potrafiłam to zignorować. Teraz, myśli nie dręczyły mnie tak, jak przedtem. Przelatywały przeze mnie, jak moje ciało przez wszystkie rzeczy, ale to nie oznaczało, że od razu zapominałam. Po prostu, bardzo mało o tym myślałam.
Wiedziałam, że pozostało mi coś z człowieka, bo normalnie "żyję", jednak jestem niewidzialna i nie czuję podstawowych potrzeb ludzkich.
Mijało kilka dni, bardzo wolno i bez zmian. Kamila co jakiś czas podlatywała porozmawiać, toteż rozmowa najczęściej, kończyła się tematami wiary. Ciągle, gdy ją widywałam modliła się. Nie wiedziałam, co jej się stało. Franciszka i Huberta dawno nie widziałam i zwątpiłam czy kiedykolwiek jeszcze ich zobaczę. Wczoraj, przejechał tędy samochód. To w sumie, byłoby na tyle z nowinek z mojego świata.
Było bardzo gorąco. Słońce świeciło mocno. Jak zwykle, chodziłam po okolicy bez celu. Gdy nagle, spostrzegłam jakiegoś małego chłopca, przechadzającego się po ścieżce za moim domem. Rzadko kiedy, kogoś tu widziałam, więc postanowiłam do niego podejść. Po dłuższym przyjrzeniu się, spostrzegłam, że chłopiec to duch. Jego blade ciało było lekko prześwitujące. Miał czarne, roztrzepane włosy, brudną od trawy, zieloną bluzkę i czarne spodnie. Na stopach miał zniszczone sandały.
- Co tu robisz? - spytałam się.
- To samo co Ty. - odpowiedział mi chłodnym tonem, parsknął i poszedł dalej.
Nie chciało mi się już dłużej z nim rozmawiać, ale ciekawość była silniejsza.
- Jak zginąłeś? - pytałam dalej, udając, że nie przejęłam się jego nastawieniem do rozmowy.
- Nie chciałabyś wiedzieć. - odparł wrogo, nadal nie patrząc mi w twarz.
- Chciałabym. - powiedziałam. - W sumie, to dlaczego miałabym nie chcieć? Dlaczego jesteś taki opyrskliwy? - pytałam.
- Bo tak. - rzucił, po czym zniknął za drzewami.
- Żadnych normalnych dusz. - zamruczałam pod nosem. - Może Kamila go zna? - wpadło mi szybko na myśl.
- Kamila! - krzyknęłam z całej siły. - Muszę z Tobą porozmawiać.
Wołałam ją długo, jednak jej nie było. Nie widziałam jej już chyba ze trzy dni. Zniknęła.
- Co się z nią stało? - pomyślałam.
Wiedziałam, że gdy tylko zawołam to przybędzie i nie czułam się taka samotna w tym świecie, jednak teraz.. Nic, żadnej duszy.
Znów minęło kilka dni bez żadnych nowin, bez żadnego znaku, że ktoś jeszcze gdzieś tu jest. Chciałam czegoś nowego. Postanowiłam pójść gdzieś bardzo daleko stąd. Któregoś wieczora właśnie, gdy już miałam się gdzieś wybierać, zauważyłam Huberta. Tak, tego mężczyznę o niebieskich oczach i blond czuprynie. Cieszyłam się jak dziecko, że ktoś do mnie wrócił. Znów miał na sobie te pomazane farbą spodnie, ale przynajmniej zmienił koszulkę, która teraz była fioletowa z białymi wzorami. Był trochę roztrzepany. Chodził po ulicy, aż w końcu kucnął przy jednej z większych plam krwi. Wyraźnie się zamyślił. Wołałam go, ale nic. Podeszłam do niego, ukucnęłam w miarę możliwości i zaczęłam mu krzyczeć do ucha: "CZEŚĆ, ZNÓW TU JESTEŚ". Jednak, mimo moich starań, chyba nic nie usłyszał, bo jego mina, ani trochę się nie zmieniła. Potem zaś, moje rozczerowanie zniknęło jak dym, a na jego miejsce pojawiła się nadzieja.
- Wiem, że mi się nie przesłyszało. - mówił bardzo spokojnie, aż zwątpiłam, czy to naprawdę ten Hubert, który wcześniej wydawał się bardzo bojaźliwym człowiekiem. - Jest tu duch. - odparł, równie spokojnie.
Ta kwestia, wzbudziła we mnie uśmiech.
- Nareszcie. - powiedziałam do siebie, lecz w miarę głośno, by w razie czego i Hubert mógł usłyszeć. - Mam na imię Estera. - odparłam, po czym złapałam Huberta za prawe ramię, ale nie zauważyłam żeby coś poczuł, ani usłyszał. Jego mina się nie zmieniała.
- Nie wiem, jak duchy to robią, ale czasem w horrorach widziałem, że ujawniają się ludziom tak, by Ci mogli je zobaczyć. - tłumaczył bardzo spokojnym tonem, ciągle siedząc nad plamami krwi i się nim przyglądając.
- Nie potrafię tak. - odparłam, czego też prawdopodobnie nie usłyszał, choć bardzo się starałam.
Po dłuższej chwili, skontaktowania się z Hubertem, ten wsiadł do samochodu i chciał juz odjechać. Nie mogłam mu pozwolić, chciałam, by zostać. Gdy już usiadł za kierownicę, zaczęłam krzyczeć, piszczeć, wołać.. Na początku, nic nie usłyszał. Nagle, gdy właśnie skręcał, wykrzyczałam z całej siły jego imię.
- Nie! - krzyknęłam.
Hubert uderzył w słup. Samochód nagle stanął. Głowa mężczyzny leżała na kierownicy w bezruchu.
- To moja wina. - krzyczałam do siebie. - Po co, go rozpraszałam?! - zarzucałam sobie winę.
Przód samochodu był wnieciony przez stojącą latarnię. Chodziłam w tą i spowrotem nie mogąc nic zrobić. Po długiej chwili, Hubert ocknął się. Wybrał szybko jakiś numer w telefonie, po czym odruchowo wyjął sobie kawałek szkła z ręki.Trochę podjękiwał. Cieszyłam się bardzo, że mężczyzna żyje i nic poważnego mu nie jest. Hubert, rozpoczął z kimś rozmawiać przez telefon, słyszałam tylko jego słowa:
- Przyjedź, ten zakręt. Weź ze sobą pomoc. - mówił cicho, ostatkami sił.
Od razu zgadłam, że drugim rozmówcą jest Franciszek. Dało się przewidzieć, po słowie "ten".
Przed wieczorem był już Franciszek z jakimś kolegą. Do tego czas, Hubert zdołał o własnych siłach wyjść z samochodu. Krążył wokół niego, co chwilę, kucając na ulicy załamany.
- Stary! - zawołał Franciszek do Huberta. - Co Ty zrobiłeś?! - podszedł do srebrnego auta, przytrzymując czoło ręką.
- Może byś tak na mnie nie krzyczał?! - poprosił. - Mogłem zginąć! - krzyknął mu prosto w oczy.
Czarnowłosy, wysoki i dość umięśniony mężczyzna przyglądał się uważnie sytuacji i samochodowi.
- Arek postara się coś z tym zrobić, a Ty chłopie nigdy więcej tu nie przyjeżdżaj, to miejsce źle na nas wpływa. - odrzekł Franciszek i w tym momencie straciłam do niego wszelką sympatię.
- Byliście tu już? - spytał Arek.
- Tak..tak.. - powiedział, spoglądając na moje ciało nakryte prześcieradłem na polu.
- Na co tak patrzysz? - pytał Arek, spoglądając już wtedy w tą samą stronę. - Co tam jest, to białe? - pytał dalej, wskazując palcem na prześcieradło.
- To.. nie, nie.. nie wiem. - jąkał się Franciszek.
- Kręcisz coś. - odrzekł czarnowłosy mężczyzna, po czym podszedł do prześcieradła. - Co tak cuchnie?! - zatkał nos, odsuwając się szybkim krokiem, spoglądając raz na Franka, a raz na Huberta.
- Ej, ej grzeczniej, w końcu to ja. - powiedziałam, ale ani słychu, ani widu, by ktoś mnie usłyszał. W sumie, zbytnio mi na tym nie zależało.
- Czy to.. - spojrzał Arek na mężczyzn z niedowierzaniem. - Tam wystają czyjeś buty! - krzyknął z przerażeniem. - Wy wiedzieliście? Zabiliście kogoś?! - pytał oburzony.
- Nie, nie! - krzyczał Hubert. - My nie, ktoś inny! - bronił się.
- My pomogliśmy, odsunęliśmy ciało z drogi. - oznajmił Arka kolega.
- LUDZIE! - krzyknął z całej siły. - Moja córka cierpi, potrzebuje nerki.. Ludzie potrzebują narządów, jej rodzina potrzebuje wiadomości o niej! Takie narządy można przeszczepiać! A.. a Wy kładziecie tak po prostu trupa na polu, by sobie poleżał?! - krzyczał oburzony.
- NIE POZWALAM RUSZAĆ MOJEGO CIAŁA! - krzyknęłam, gdyż nie miałam rodziny, nikt nie potrzebował wiadomości o mnie i nie chciałam, by je gdzieś ruszali. Mogę oddać narządy, ale co jeśli po przeszczepach nie będę już duchem?! Kiedy już nikim nie będę? Wiem, to głupie myślenie, ale co jeśli?! Zdarzają się dziwne rzeczy, tak jak to, że jestem duchem.. Skąd mogę wiedzieć?! ... Jeszcze do tego, gdy wyraziłam zgodę na oddanie narządów, ale myślałam wtedy o moim sąsiedzie, ale on ich nie potrzebował! Nie wiem, nie wiem.. JEDZCIE JUŻ! - nawet nie zorientowałam się, że wysilam się, a i tak nikt mnie nie słyszy.
Wiem, że taki nieciekawy i trochę dziwny rozdział, ale za każdym teraz myślę, że będzie coraz ciekawiej.. :) Dziękuję, że jesteście - stali czytelnicy. :) Informuję też, że 16-ego pisałam wojewódzki konkurs ortograficzny i chyba z tego co kojarzę, to mam 4 błędy, aż w samym dyktancie, a nie wiem jeszcze co z częścią z zasadami ortograficznymi. Starałam się jak mogłam, było sporo ludzi. Marzy mi się chociaż 3 miejsce, ale nie wiem czy na nie zasługuję.. Trzymajcie kciuki! :* Pozdrawiam Was. Dziękuję za wszystko. Mam nadzieję, że z kolejnymi rozdziałami Was na zawiodę.
Wiedziałam, że pozostało mi coś z człowieka, bo normalnie "żyję", jednak jestem niewidzialna i nie czuję podstawowych potrzeb ludzkich.
Mijało kilka dni, bardzo wolno i bez zmian. Kamila co jakiś czas podlatywała porozmawiać, toteż rozmowa najczęściej, kończyła się tematami wiary. Ciągle, gdy ją widywałam modliła się. Nie wiedziałam, co jej się stało. Franciszka i Huberta dawno nie widziałam i zwątpiłam czy kiedykolwiek jeszcze ich zobaczę. Wczoraj, przejechał tędy samochód. To w sumie, byłoby na tyle z nowinek z mojego świata.
Było bardzo gorąco. Słońce świeciło mocno. Jak zwykle, chodziłam po okolicy bez celu. Gdy nagle, spostrzegłam jakiegoś małego chłopca, przechadzającego się po ścieżce za moim domem. Rzadko kiedy, kogoś tu widziałam, więc postanowiłam do niego podejść. Po dłuższym przyjrzeniu się, spostrzegłam, że chłopiec to duch. Jego blade ciało było lekko prześwitujące. Miał czarne, roztrzepane włosy, brudną od trawy, zieloną bluzkę i czarne spodnie. Na stopach miał zniszczone sandały.
- Co tu robisz? - spytałam się.
- To samo co Ty. - odpowiedział mi chłodnym tonem, parsknął i poszedł dalej.
Nie chciało mi się już dłużej z nim rozmawiać, ale ciekawość była silniejsza.
- Jak zginąłeś? - pytałam dalej, udając, że nie przejęłam się jego nastawieniem do rozmowy.
- Nie chciałabyś wiedzieć. - odparł wrogo, nadal nie patrząc mi w twarz.
- Chciałabym. - powiedziałam. - W sumie, to dlaczego miałabym nie chcieć? Dlaczego jesteś taki opyrskliwy? - pytałam.
- Bo tak. - rzucił, po czym zniknął za drzewami.
- Żadnych normalnych dusz. - zamruczałam pod nosem. - Może Kamila go zna? - wpadło mi szybko na myśl.
- Kamila! - krzyknęłam z całej siły. - Muszę z Tobą porozmawiać.
Wołałam ją długo, jednak jej nie było. Nie widziałam jej już chyba ze trzy dni. Zniknęła.
- Co się z nią stało? - pomyślałam.
Wiedziałam, że gdy tylko zawołam to przybędzie i nie czułam się taka samotna w tym świecie, jednak teraz.. Nic, żadnej duszy.
Znów minęło kilka dni bez żadnych nowin, bez żadnego znaku, że ktoś jeszcze gdzieś tu jest. Chciałam czegoś nowego. Postanowiłam pójść gdzieś bardzo daleko stąd. Któregoś wieczora właśnie, gdy już miałam się gdzieś wybierać, zauważyłam Huberta. Tak, tego mężczyznę o niebieskich oczach i blond czuprynie. Cieszyłam się jak dziecko, że ktoś do mnie wrócił. Znów miał na sobie te pomazane farbą spodnie, ale przynajmniej zmienił koszulkę, która teraz była fioletowa z białymi wzorami. Był trochę roztrzepany. Chodził po ulicy, aż w końcu kucnął przy jednej z większych plam krwi. Wyraźnie się zamyślił. Wołałam go, ale nic. Podeszłam do niego, ukucnęłam w miarę możliwości i zaczęłam mu krzyczeć do ucha: "CZEŚĆ, ZNÓW TU JESTEŚ". Jednak, mimo moich starań, chyba nic nie usłyszał, bo jego mina, ani trochę się nie zmieniła. Potem zaś, moje rozczerowanie zniknęło jak dym, a na jego miejsce pojawiła się nadzieja.
- Wiem, że mi się nie przesłyszało. - mówił bardzo spokojnie, aż zwątpiłam, czy to naprawdę ten Hubert, który wcześniej wydawał się bardzo bojaźliwym człowiekiem. - Jest tu duch. - odparł, równie spokojnie.
Ta kwestia, wzbudziła we mnie uśmiech.
- Nareszcie. - powiedziałam do siebie, lecz w miarę głośno, by w razie czego i Hubert mógł usłyszeć. - Mam na imię Estera. - odparłam, po czym złapałam Huberta za prawe ramię, ale nie zauważyłam żeby coś poczuł, ani usłyszał. Jego mina się nie zmieniała.
- Nie wiem, jak duchy to robią, ale czasem w horrorach widziałem, że ujawniają się ludziom tak, by Ci mogli je zobaczyć. - tłumaczył bardzo spokojnym tonem, ciągle siedząc nad plamami krwi i się nim przyglądając.
- Nie potrafię tak. - odparłam, czego też prawdopodobnie nie usłyszał, choć bardzo się starałam.
Po dłuższej chwili, skontaktowania się z Hubertem, ten wsiadł do samochodu i chciał juz odjechać. Nie mogłam mu pozwolić, chciałam, by zostać. Gdy już usiadł za kierownicę, zaczęłam krzyczeć, piszczeć, wołać.. Na początku, nic nie usłyszał. Nagle, gdy właśnie skręcał, wykrzyczałam z całej siły jego imię.
- Nie! - krzyknęłam.
Hubert uderzył w słup. Samochód nagle stanął. Głowa mężczyzny leżała na kierownicy w bezruchu.
- To moja wina. - krzyczałam do siebie. - Po co, go rozpraszałam?! - zarzucałam sobie winę.
Przód samochodu był wnieciony przez stojącą latarnię. Chodziłam w tą i spowrotem nie mogąc nic zrobić. Po długiej chwili, Hubert ocknął się. Wybrał szybko jakiś numer w telefonie, po czym odruchowo wyjął sobie kawałek szkła z ręki.Trochę podjękiwał. Cieszyłam się bardzo, że mężczyzna żyje i nic poważnego mu nie jest. Hubert, rozpoczął z kimś rozmawiać przez telefon, słyszałam tylko jego słowa:
- Przyjedź, ten zakręt. Weź ze sobą pomoc. - mówił cicho, ostatkami sił.
Od razu zgadłam, że drugim rozmówcą jest Franciszek. Dało się przewidzieć, po słowie "ten".
Przed wieczorem był już Franciszek z jakimś kolegą. Do tego czas, Hubert zdołał o własnych siłach wyjść z samochodu. Krążył wokół niego, co chwilę, kucając na ulicy załamany.
- Stary! - zawołał Franciszek do Huberta. - Co Ty zrobiłeś?! - podszedł do srebrnego auta, przytrzymując czoło ręką.
- Może byś tak na mnie nie krzyczał?! - poprosił. - Mogłem zginąć! - krzyknął mu prosto w oczy.
Czarnowłosy, wysoki i dość umięśniony mężczyzna przyglądał się uważnie sytuacji i samochodowi.
- Arek postara się coś z tym zrobić, a Ty chłopie nigdy więcej tu nie przyjeżdżaj, to miejsce źle na nas wpływa. - odrzekł Franciszek i w tym momencie straciłam do niego wszelką sympatię.
- Byliście tu już? - spytał Arek.
- Tak..tak.. - powiedział, spoglądając na moje ciało nakryte prześcieradłem na polu.
- Na co tak patrzysz? - pytał Arek, spoglądając już wtedy w tą samą stronę. - Co tam jest, to białe? - pytał dalej, wskazując palcem na prześcieradło.
- To.. nie, nie.. nie wiem. - jąkał się Franciszek.
- Kręcisz coś. - odrzekł czarnowłosy mężczyzna, po czym podszedł do prześcieradła. - Co tak cuchnie?! - zatkał nos, odsuwając się szybkim krokiem, spoglądając raz na Franka, a raz na Huberta.
- Ej, ej grzeczniej, w końcu to ja. - powiedziałam, ale ani słychu, ani widu, by ktoś mnie usłyszał. W sumie, zbytnio mi na tym nie zależało.
- Czy to.. - spojrzał Arek na mężczyzn z niedowierzaniem. - Tam wystają czyjeś buty! - krzyknął z przerażeniem. - Wy wiedzieliście? Zabiliście kogoś?! - pytał oburzony.
- Nie, nie! - krzyczał Hubert. - My nie, ktoś inny! - bronił się.
- My pomogliśmy, odsunęliśmy ciało z drogi. - oznajmił Arka kolega.
- LUDZIE! - krzyknął z całej siły. - Moja córka cierpi, potrzebuje nerki.. Ludzie potrzebują narządów, jej rodzina potrzebuje wiadomości o niej! Takie narządy można przeszczepiać! A.. a Wy kładziecie tak po prostu trupa na polu, by sobie poleżał?! - krzyczał oburzony.
- NIE POZWALAM RUSZAĆ MOJEGO CIAŁA! - krzyknęłam, gdyż nie miałam rodziny, nikt nie potrzebował wiadomości o mnie i nie chciałam, by je gdzieś ruszali. Mogę oddać narządy, ale co jeśli po przeszczepach nie będę już duchem?! Kiedy już nikim nie będę? Wiem, to głupie myślenie, ale co jeśli?! Zdarzają się dziwne rzeczy, tak jak to, że jestem duchem.. Skąd mogę wiedzieć?! ... Jeszcze do tego, gdy wyraziłam zgodę na oddanie narządów, ale myślałam wtedy o moim sąsiedzie, ale on ich nie potrzebował! Nie wiem, nie wiem.. JEDZCIE JUŻ! - nawet nie zorientowałam się, że wysilam się, a i tak nikt mnie nie słyszy.
Wiem, że taki nieciekawy i trochę dziwny rozdział, ale za każdym teraz myślę, że będzie coraz ciekawiej.. :) Dziękuję, że jesteście - stali czytelnicy. :) Informuję też, że 16-ego pisałam wojewódzki konkurs ortograficzny i chyba z tego co kojarzę, to mam 4 błędy, aż w samym dyktancie, a nie wiem jeszcze co z częścią z zasadami ortograficznymi. Starałam się jak mogłam, było sporo ludzi. Marzy mi się chociaż 3 miejsce, ale nie wiem czy na nie zasługuję.. Trzymajcie kciuki! :* Pozdrawiam Was. Dziękuję za wszystko. Mam nadzieję, że z kolejnymi rozdziałami Was na zawiodę.
piątek, 15 marca 2013
Rozdział 3.
Mężczyzna najwyraźniej był w wielkim szoku. Byłam mu bardzo wdzięczna za to, że chciał coś zrobić, a nie po prostu odjechać, mimo, że widok martwego ciała był dla niego przerażający. Naprawdę chciałam mu w jakiś sposób podziękować za starania. Wiele razy wołałam, ale bez skutku.
- Dlaczego to musi być takie trudne?! - opuściłam głowę.
Chwilę później, zjawiła się Kamila. Wyczułam jej obecność, mimo, że byłam od niej daleko. Opuściłam na chwilę zdenerwowanego Huberta i poleciałam do dziewczyny. Patrzyła się na moje ciało.
- To tak zginęłaś.. - mruknęła cicho, ale słyszalnie, po czym, jak się z resztą spodziewałam, złożyła ręce do modlitwy. Wracając do mężczyzny słyszałam jeszcze przez chwilę coraz ciszej, słowa modlitwy: "Prosimy Cię, Panie, zmiłuj się w swojej ojcowskiej dobroci..."
Gdy wróciłam do Huberta, był tam już Franciszek. Kolega zszokowanego mężczyzny wyglądał przyzwoicie. Miał rozczesaną, ładnie ułożoną, kruczoczarną czuprynę. Oczy miał duże, koloru szaro-zielonego. Z twarzy, tak jak Hubert był dosyć sympatyczny. Ubrany był w brązowy sweter i czarne spodnie sztruksowe. Mężczyźni nie rozmawiali, chwilę popatrzyli na siebie, poklepali się nawzajem po plecach i podążyli w drogę za zakrętem. Obaj stanęli osłupieni. Hubert zasłonił usta, odchylając głowę w tył, by jak najmniej przeżywać ten okropny widok. Ten sam gest powtórzył Franciszek.
Krew na asfalcie była już ciemna i sucha. Ciało zsiniało i spuchniało.
- Jakie to jest dziwne.. - pomyślałam. - Jedna chwila i..koniec. - mówiłam, przypominając sobie spacer.
- To co mamy teraz zrobić? - zapytał Franciszek swojego kolegę. Obaj jednak byli bezradni. Chwilę później, Hubert poszedł na pole, a Kamila właśnie kończyła modlitwę słowami: "Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen."
- Chciałabym im jakoś podziękować. - oznajmiłam dziewczynie, po czym dalej obserwowałam starania mężczyzn.
Wtedy, przyszedł Hubert z dwoma dużymi liśmi i kilkoma źdzbłami trawy.
- Da się zrobić. - odparła pewnym głosem Kamila, a następnie uśmiechnęła się szeroko.
- Co zamierzasz? - zapytałam z ciekawością.
- Trzeba ich trochę "przeciągnąć" do naszego świata, ale nie całkowicie, żeby potrafili nas posłuchać. - tłumaczyła, choć ja dalej nic nie rozumiałam.
- Jak to zrobić? - pytałam dalej.
- Zobaczysz.. - mruknęła, podążając w stronę mężczyzn.
Hubert "bawił" się w tym czasie przyniesionymi ze sobą częściami roślin.
Kamila stanęła pomiędzy mężczyznami. Widziałam jak dziewczyna najwyraźniej próbuje się z nimi skontaktować. Dotykała ich ramiona i mówiła do ucha. Po chwili Hubert, spojrzał przed siebie z szeroko otwartymi oczami. W tym momencie też, upuścił zdobycze, które przyniósł z pola.
- Hubert, co Ci jest?! - wołał zasmucony Franciszek.
- Słyszałem.. Słyszałem głos kobiety. - oznajmił.
- Hubercie, Ty masz omamy, powinieneś wrócić do domu.. - odrzekł zmartwiony kolega. - Zawiozę Cię. - dodał szybko.
Bez zastanowienia, mężczyźni odjechali. Chciałam wierzyć, że jeszcze wrócą. Kamili, najwyraźniej udało się z nimi skontaktować. Cieszyłam się z tego.
- Gdyby jeszcze wrócili, poradzisz sobie sama. - oznajmiła dziewczyna, po czym podążyła na pole, składając ręce do modlitwy.
Nie wiedziałam, co dalej robić. Pochodziłam po okolicy, byłam też trochę w swoim domu, ale co miałam tam robić? Wtedy już nic. Gdy wróciłam na drogę za zakrętem, było już późno. Bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam tam, nikogo innego jak Franciszka. Jednak, nie było z nim Huberta. Dobrze, bardzo dobrze, aż wspalniale, że chociaż jeden z nich jest. Zauważyłam, że moje ciało nie leżało już na drodze, lecz na polu. Nakryte było białym prześcieradłem. Mężczyzna polał wodę na asfalt, w celu, jak można by było się domyśleć, rozmycia plam krwi. Niedużo to dało, ale zawsze coś.
Następnie umył ręce w wodzie z wiaderka, a później usiadł na polu i oglądał gwiazdy.
- Powinienem z tym ciałem zrobić coś innego. - mówił do siebie z żalem i nutą bezradności w głosie.
- Nie! - krzyknęłam z całej siły mu do ucha.
- Kto tu jest?! Kim jesteś?! - wstał i zaczął z przerażeniem wycofywać się z pola w stronę samochodu.
Usłyszał mnie.
- Nie bój się! - skupiona, próbowałam przekonać go do kontaktu ze mną.
- Kim jesteś?!
Byłam niepewna, czy usłyszał moją prośbę. Jednak, próbowałam dalej.
- Ofiarą wypadku. - odpowiedziałam.
- Mam omamy, mam omamy.. - mówił w kółko do siebie tą samą kwestię, przerażony mężczyzna.
- Nie masz, mówię do Ciebie. Nie czuję, że nie żyję. - odpowiedziałam.
- To niemożliwe! - wykrzyknął oburzony mężczyna. - Jeśli jesteś, to jak mogę Ci pomóc? - zapytał, lekko panując nad swoim przerażeniem.
- Pomogłeś mi, dziękuję. - odparłam. - Chcę tylko rozmawiać. - dodałam.
- Muszę odpocząć. - mruknął, wsiadając do samochodu.
Chwilę potem, już go nie było. Gdy już chciałam wracać do domu, ktoś mnie zatrzymał.
Odwróciłam się i zauważyłam postać. Był to duch starszej kobiety. Miała długie, proste, siwe włosy i dużo zmarszczek na całej twarzy. Gdzieniegdzie widać było wyraźnie jej żyły. Ubrana była w poszarzałą suknię do ziemi, zwężaną w talii i zakończona falbanami.
- Nie rozmawiaj z ludźmi, zostało Ci coś jednak jeszcze z człowieka. - powiedziała, po czym odwróciła się i podążyła w stronę pola.
- Dlaczego to musi być takie trudne?! - opuściłam głowę.
Chwilę później, zjawiła się Kamila. Wyczułam jej obecność, mimo, że byłam od niej daleko. Opuściłam na chwilę zdenerwowanego Huberta i poleciałam do dziewczyny. Patrzyła się na moje ciało.
- To tak zginęłaś.. - mruknęła cicho, ale słyszalnie, po czym, jak się z resztą spodziewałam, złożyła ręce do modlitwy. Wracając do mężczyzny słyszałam jeszcze przez chwilę coraz ciszej, słowa modlitwy: "Prosimy Cię, Panie, zmiłuj się w swojej ojcowskiej dobroci..."
Gdy wróciłam do Huberta, był tam już Franciszek. Kolega zszokowanego mężczyzny wyglądał przyzwoicie. Miał rozczesaną, ładnie ułożoną, kruczoczarną czuprynę. Oczy miał duże, koloru szaro-zielonego. Z twarzy, tak jak Hubert był dosyć sympatyczny. Ubrany był w brązowy sweter i czarne spodnie sztruksowe. Mężczyźni nie rozmawiali, chwilę popatrzyli na siebie, poklepali się nawzajem po plecach i podążyli w drogę za zakrętem. Obaj stanęli osłupieni. Hubert zasłonił usta, odchylając głowę w tył, by jak najmniej przeżywać ten okropny widok. Ten sam gest powtórzył Franciszek.
Krew na asfalcie była już ciemna i sucha. Ciało zsiniało i spuchniało.
- Jakie to jest dziwne.. - pomyślałam. - Jedna chwila i..koniec. - mówiłam, przypominając sobie spacer.
- To co mamy teraz zrobić? - zapytał Franciszek swojego kolegę. Obaj jednak byli bezradni. Chwilę później, Hubert poszedł na pole, a Kamila właśnie kończyła modlitwę słowami: "Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen."
- Chciałabym im jakoś podziękować. - oznajmiłam dziewczynie, po czym dalej obserwowałam starania mężczyzn.
Wtedy, przyszedł Hubert z dwoma dużymi liśmi i kilkoma źdzbłami trawy.
- Da się zrobić. - odparła pewnym głosem Kamila, a następnie uśmiechnęła się szeroko.
- Co zamierzasz? - zapytałam z ciekawością.
- Trzeba ich trochę "przeciągnąć" do naszego świata, ale nie całkowicie, żeby potrafili nas posłuchać. - tłumaczyła, choć ja dalej nic nie rozumiałam.
- Jak to zrobić? - pytałam dalej.
- Zobaczysz.. - mruknęła, podążając w stronę mężczyzn.
Hubert "bawił" się w tym czasie przyniesionymi ze sobą częściami roślin.
Kamila stanęła pomiędzy mężczyznami. Widziałam jak dziewczyna najwyraźniej próbuje się z nimi skontaktować. Dotykała ich ramiona i mówiła do ucha. Po chwili Hubert, spojrzał przed siebie z szeroko otwartymi oczami. W tym momencie też, upuścił zdobycze, które przyniósł z pola.
- Hubert, co Ci jest?! - wołał zasmucony Franciszek.
- Słyszałem.. Słyszałem głos kobiety. - oznajmił.
- Hubercie, Ty masz omamy, powinieneś wrócić do domu.. - odrzekł zmartwiony kolega. - Zawiozę Cię. - dodał szybko.
Bez zastanowienia, mężczyźni odjechali. Chciałam wierzyć, że jeszcze wrócą. Kamili, najwyraźniej udało się z nimi skontaktować. Cieszyłam się z tego.
- Gdyby jeszcze wrócili, poradzisz sobie sama. - oznajmiła dziewczyna, po czym podążyła na pole, składając ręce do modlitwy.
Nie wiedziałam, co dalej robić. Pochodziłam po okolicy, byłam też trochę w swoim domu, ale co miałam tam robić? Wtedy już nic. Gdy wróciłam na drogę za zakrętem, było już późno. Bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam tam, nikogo innego jak Franciszka. Jednak, nie było z nim Huberta. Dobrze, bardzo dobrze, aż wspalniale, że chociaż jeden z nich jest. Zauważyłam, że moje ciało nie leżało już na drodze, lecz na polu. Nakryte było białym prześcieradłem. Mężczyzna polał wodę na asfalt, w celu, jak można by było się domyśleć, rozmycia plam krwi. Niedużo to dało, ale zawsze coś.
Następnie umył ręce w wodzie z wiaderka, a później usiadł na polu i oglądał gwiazdy.
- Powinienem z tym ciałem zrobić coś innego. - mówił do siebie z żalem i nutą bezradności w głosie.
- Nie! - krzyknęłam z całej siły mu do ucha.
- Kto tu jest?! Kim jesteś?! - wstał i zaczął z przerażeniem wycofywać się z pola w stronę samochodu.
Usłyszał mnie.
- Nie bój się! - skupiona, próbowałam przekonać go do kontaktu ze mną.
- Kim jesteś?!
Byłam niepewna, czy usłyszał moją prośbę. Jednak, próbowałam dalej.
- Ofiarą wypadku. - odpowiedziałam.
- Mam omamy, mam omamy.. - mówił w kółko do siebie tą samą kwestię, przerażony mężczyzna.
- Nie masz, mówię do Ciebie. Nie czuję, że nie żyję. - odpowiedziałam.
- To niemożliwe! - wykrzyknął oburzony mężczyna. - Jeśli jesteś, to jak mogę Ci pomóc? - zapytał, lekko panując nad swoim przerażeniem.
- Pomogłeś mi, dziękuję. - odparłam. - Chcę tylko rozmawiać. - dodałam.
- Muszę odpocząć. - mruknął, wsiadając do samochodu.
Chwilę potem, już go nie było. Gdy już chciałam wracać do domu, ktoś mnie zatrzymał.
Odwróciłam się i zauważyłam postać. Był to duch starszej kobiety. Miała długie, proste, siwe włosy i dużo zmarszczek na całej twarzy. Gdzieniegdzie widać było wyraźnie jej żyły. Ubrana była w poszarzałą suknię do ziemi, zwężaną w talii i zakończona falbanami.
- Nie rozmawiaj z ludźmi, zostało Ci coś jednak jeszcze z człowieka. - powiedziała, po czym odwróciła się i podążyła w stronę pola.
środa, 13 marca 2013
Rozdział 2.
- Czy to nie miało być inaczej? - pytałam "siebie" z niedowierzaniem. - Jakieś żółte światło, do którego idę, a za światłem niebo? - dziwiłam się, przypominając sobie historyjki o śmierci z dzieciństwa.
- Nie! Ja tu jestem, ja tu stoję. - wstałam i tupnęłam żywo nogą o pękniętą, kamienną płytę. - Zaraz, zaraz.. - pomyślałam, przypominając sobie wypadek. - To w takim razie.. moje ciało.. - otrząsnęłam się i szybko "pobiegłam" do miejsca wypadku.
Gdy już byłam na miejscu, przeżyłam znaczny szok. Kolejny, w ciągu kilku minut. W sumie, dziwiłam się, że w ogóle coś czuję.
Na drodze leżało zdeformowane ciało. Wokół płynęły strumienie krwi. Dziewczyna, której wieku nie dało rady ustalić. Brązowo-kasztanowe włosy, blada skóra.. Teraz już prawie cała bordowo-czerwona, ciemne jeansy, żółty płaszcz.. Ciała prawie nie było widać. - to był najdrastyczniejszy widok. Osłupiałam. - Przecież.. no, przecież.. TO JA! - wtedy to do mnie całkowicie dotarło.. - I.. i nikt mi nie pomógł?! - oburzyłam się, byłam wprost wściekła na postępowanie ludzi. Kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Stałam nad "sobą" osłupiona, przerażona i oburzona jak nigdy. Myślałam, żeby może zanieść gdzieś ciało, ale jak, skoro byłam duchem i każda rzecz, którą chciałam dotknąć przelatywała przeze mnie? To było takie dziwne, nieprawdopodobnie drastyczne..
- Co się tu w ogóle dzieje? - krzyczałam. - Aa..a może to sen? - obmyślałam jeszcze jedną, najwygodniejszą opcję. Ciągle miałam nadzieję, że to się wszystko skończy, obudzę się w moim domu, przy oknie, podczas burzy. Po jakimś czasie jednak zwątpiłam.
Krążyłam po okolicy, zupełnie sama. Wtedy przypomniała mi się Kamila i Ci wszyscy ludzie, którzy tędy spacerowali.
- To kim oni byli? - zastanawiałam się. - Duchami? Ach tak! Ludzie, by mnie, przecież nie zauważyli. - myślałam ciągle. - To oni wiedzieli, że jestem duchem?!
To wszystko mnie przerastało. Czułam się tak, jakbym miała 40 stopni gorączki, nic do mnie w pełni nie docierało, nie mogłam poskładać sobie różnych wydarzeń, wiedziałam, że gdzieś jestem, ale nie wiedziałam dokładnie gdzie i kim, w zasadzie, tak w ogóle jestem. Niby jestem duchem, ale ja, przecież normalnie stałam, rozmawiałam.. Tak, jakbym była żywa.
Nastwał poranek. Patrzyłam na wschodzące słońce, które przesuwało się lekko po niebie. Wróciłam do domu. Wtedy, za wszelką cenę chciałam wejść do mieszkania. Próbowałam dotchnąć kluczy, ale nic z tego. Po jakimś czasie jednak, przypomniałam sobie bajkę z młodych lat o takich małych, śmiesznych duszkach. Przelatywały przez ścianę.
- Tak! To jest to! - krzyknęłam, po czym wzięłam duży rozpęd i zaczęłam biec w stronę przednej ściany budynku.
Nagle, znalazłam się w jakimś pomieszczeniu. Rozejrzałam się dookoła i z wielką przyjemnością stwierdziłam: "Jestem w domu!". To było to. Nawet sobie nie wyobrażałam, że bajki tyle uczą. Nawet w "życiu po śmierci".. - mówiłam te słowa z lekkim zawodem, ale także ze śmiechem. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać.
Uwielbiałam ten dom, panował w nim taki spokojny nastrój, czułam zapach lasu, dzięki drewnianym ścianom. Znajdowałam się wtedy w salonie. Stałam.. No tak.. Od stóp do łydek tkwiłam we wnętrzu brudnozielonkawej kanapy z grubymi, szerokimi, drewnianymi oparciami. Naprzeciwko jej zaś, stała szklana, lśniąca ława w kształcie koła. Pod nią, leżał szeroki brązowy dywan. Po obu stronach ławy stały dwa fotele, w tym samym kolorze, co kanapa. Obok kanapy jeszcze, tuż przed ścianą stał wysoki i wąski regał na książki, oraz komoda. W oddali, na ścianie wisiał stary telewizor. Po lewej stronie, niedaleko drzwi, stał drewniany stół, a naokoło niego pięć także drewnianych krzeseł. Po lewej, znajdowały się trzy wejścia, do trzech różnych pomieszczeń. Od prawej strony do lewej, kolejno były: łazienka, kuchnia i sypialnia. Kiedyś mówiłam, że są to "tajemne" pokoje, gdyż drzwi nie różniły się wzorem zbytnio od ściany i były małowidoczne. Gdyby jednak nie złote klamki, nie wiem, czy na pierwszy rzut oka, bym je spotrzegła. Dom zbudował Pan Stanisław - mój sąsiad, z którym byłam bardzo związana. Wykonał go jednak, dla swojej najstarszej wnuczki - Alicji, która jeszcze przed wykończeniem domu zmarła na gruźlicę. Pan Stanisław, mimo to, kontynuował budowę domu, który potem ja, za moje wieloletnie oszczędności odkupiłam go od niego. Sprzedał mi go, po tańszej cenie, gdyż bardzo mnie polubił. To był bardzo dobry człowiek.
Po chwili, udało mi się usiąść na kanapie, co nie było wcale takie trudne, ale wymagało skupienia.
Próbowałam złapać do ręki pilota i odkryłam, że jeśli bardzo mocno skupię się nad swoim nibyciałem, to mogę go poczuć. Udało mi się, po chwili męczarni - złapałam go. Trudniej znów natomiast było, gdy chciałam wcisnąć przycisk włączania. Za każdym razem, gdy próbowałam to zrobić, palec przelatywał mi przez pilota. Zrezygnowana, poddałam się, mimo, że dawno tego nie robiłam, straciłam czucie i pilot spadł. Nie pomogło mi nawet, przypomnienie sobie słów Pana Stanisława, które brzmiały: "Jesteś na tyle silna, że teraz już z każdym problemem sobie poradzisz sama". Uroniłam kilka łez, zdając sobie wreszcie sprawę, że już zawsze tak będzie.
Postanowiłam wylecieć na zewnątrz. W oddali, na polu spostrzegłam nikogo innego, jak Kamilę. Ucieszyłam się bardzo. Pobiegłam do niej, chcąc jeszcze raz ją przeprosić i opowiedzieć o mojej sytuacji.
- KAMILA! - krzyknęłam najgłośniej jak się dało, po czym spostrzegłam jak dziewczyna odwraca się w moją stronę. - Przepraszam Cię, to co, zaszło wczoraj.. - zaczęłam się tłumaczyć. - Nie chciałam, żeby tak wyszło. - skończyłam z żalem w głosie.
Dziewczyna podeszła do mnie, uśmiechając się szeroko, tak jak wtedy, jak w nocy. Wtedy dopiero udało mi się ustalić kolor jej włosów i oczu, oraz ubiór. Miała rude włosy i zielone oczy. Ubrana była w letnią sukienkę, która była jednak na nią za szeroka, ale mimo tego, dalej była taka piękna jak wcześniej.
- Rozumiem, że żałujesz swojego czynu. - odpowiedziała, po czym złożyła ręce, jak do modlitwy. - Trzeba wybaczać. - odrzekła, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Dziękuję. - odparłam zadowolona. - Eh. - wymilczałam pod nosem, patrząc jak Kamila się modli.
- Nie pasuje Ci moje towarzystwo, bo się modlę, prawda? - popatrzyła się na mnie z dość dziwnym wyrazem twarzy, po czym bez oczekiwania ode mnie odpowiedzi, kontynuowała dalszą wypowiedź. - Uwierzyłam. - odrzekła, po czym znów pogłębiła się w modlitwę.
Po jakimś czasie, poczułam dziwne odczucia ciepła na moim nibyciele. Pobiegłam do miejsca wypadku, gdzie spostrzegłam faceta z blond czupryną, o niebieskich oczach. Na sobie miał jakiś pomazane białą farbą robocze spodnie i szarą koszulkę. Wyglądał mi na 30 lat. Siedział nad moim ciałem bardzo zszokowany. Obok niego leżał rower, którym prawdopodobnie jechał. Co chwilę dotykał ręką swe czoło, a w drugiej zaś trzymał telefon, który mało mu nie wypadł z dłoni, ponieważ bardzo się trząsł. Potem, szybko wstał, odwrócił się i pobiegł, trzymając ręką ust, gdyż prawdopodobnie miał odruch wymiotny. Pomyślałam, że on mógłby mnie uratować, zabrać moje ciało, by je gdzieś pochowali. Jednak, po jego stanie widziałam, że raczej nic z tego. Gdy wrócił na miejsce, zaczęłam nieustannie wołać: "Pomocy!", lecz zwątpiłam w sens mojego działania. Wiedziałam, że mnie nie usłyszy. Po chwili, mężczyzna znów zniknął za zakrętem. Postanowiłam go "śledzić", wykonał jakiś telefon, który dodał mi nadziei. Stanęłam obok niego, wsłuchując się w rozmowę, ktora brzmiała tak:
"- Fra..Fra..Franciszku!
- Hubercie, co się stało?
- Znala..znalazłem martwe cia..ciało, mart..ttwe.
- GDZIE TY JESTEŚ?!
- Ni..e, ni..e wieem. Tu, tamm, tam, gdzie ten.. no! Zak..zakręt, jech..al..liśmy na.. na ryby!
- Jadę, bądź pod telefonem!"
- Dziękuję. - szepnęłam mu do ucha, lecz, ani znaku, by coś usłyszał. Mimo, to byłam bardzo zadowolona.
- Nie! Ja tu jestem, ja tu stoję. - wstałam i tupnęłam żywo nogą o pękniętą, kamienną płytę. - Zaraz, zaraz.. - pomyślałam, przypominając sobie wypadek. - To w takim razie.. moje ciało.. - otrząsnęłam się i szybko "pobiegłam" do miejsca wypadku.
Gdy już byłam na miejscu, przeżyłam znaczny szok. Kolejny, w ciągu kilku minut. W sumie, dziwiłam się, że w ogóle coś czuję.
Na drodze leżało zdeformowane ciało. Wokół płynęły strumienie krwi. Dziewczyna, której wieku nie dało rady ustalić. Brązowo-kasztanowe włosy, blada skóra.. Teraz już prawie cała bordowo-czerwona, ciemne jeansy, żółty płaszcz.. Ciała prawie nie było widać. - to był najdrastyczniejszy widok. Osłupiałam. - Przecież.. no, przecież.. TO JA! - wtedy to do mnie całkowicie dotarło.. - I.. i nikt mi nie pomógł?! - oburzyłam się, byłam wprost wściekła na postępowanie ludzi. Kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Stałam nad "sobą" osłupiona, przerażona i oburzona jak nigdy. Myślałam, żeby może zanieść gdzieś ciało, ale jak, skoro byłam duchem i każda rzecz, którą chciałam dotknąć przelatywała przeze mnie? To było takie dziwne, nieprawdopodobnie drastyczne..
- Co się tu w ogóle dzieje? - krzyczałam. - Aa..a może to sen? - obmyślałam jeszcze jedną, najwygodniejszą opcję. Ciągle miałam nadzieję, że to się wszystko skończy, obudzę się w moim domu, przy oknie, podczas burzy. Po jakimś czasie jednak zwątpiłam.
Krążyłam po okolicy, zupełnie sama. Wtedy przypomniała mi się Kamila i Ci wszyscy ludzie, którzy tędy spacerowali.
- To kim oni byli? - zastanawiałam się. - Duchami? Ach tak! Ludzie, by mnie, przecież nie zauważyli. - myślałam ciągle. - To oni wiedzieli, że jestem duchem?!
To wszystko mnie przerastało. Czułam się tak, jakbym miała 40 stopni gorączki, nic do mnie w pełni nie docierało, nie mogłam poskładać sobie różnych wydarzeń, wiedziałam, że gdzieś jestem, ale nie wiedziałam dokładnie gdzie i kim, w zasadzie, tak w ogóle jestem. Niby jestem duchem, ale ja, przecież normalnie stałam, rozmawiałam.. Tak, jakbym była żywa.
Nastwał poranek. Patrzyłam na wschodzące słońce, które przesuwało się lekko po niebie. Wróciłam do domu. Wtedy, za wszelką cenę chciałam wejść do mieszkania. Próbowałam dotchnąć kluczy, ale nic z tego. Po jakimś czasie jednak, przypomniałam sobie bajkę z młodych lat o takich małych, śmiesznych duszkach. Przelatywały przez ścianę.
- Tak! To jest to! - krzyknęłam, po czym wzięłam duży rozpęd i zaczęłam biec w stronę przednej ściany budynku.
Nagle, znalazłam się w jakimś pomieszczeniu. Rozejrzałam się dookoła i z wielką przyjemnością stwierdziłam: "Jestem w domu!". To było to. Nawet sobie nie wyobrażałam, że bajki tyle uczą. Nawet w "życiu po śmierci".. - mówiłam te słowa z lekkim zawodem, ale także ze śmiechem. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać.
Uwielbiałam ten dom, panował w nim taki spokojny nastrój, czułam zapach lasu, dzięki drewnianym ścianom. Znajdowałam się wtedy w salonie. Stałam.. No tak.. Od stóp do łydek tkwiłam we wnętrzu brudnozielonkawej kanapy z grubymi, szerokimi, drewnianymi oparciami. Naprzeciwko jej zaś, stała szklana, lśniąca ława w kształcie koła. Pod nią, leżał szeroki brązowy dywan. Po obu stronach ławy stały dwa fotele, w tym samym kolorze, co kanapa. Obok kanapy jeszcze, tuż przed ścianą stał wysoki i wąski regał na książki, oraz komoda. W oddali, na ścianie wisiał stary telewizor. Po lewej stronie, niedaleko drzwi, stał drewniany stół, a naokoło niego pięć także drewnianych krzeseł. Po lewej, znajdowały się trzy wejścia, do trzech różnych pomieszczeń. Od prawej strony do lewej, kolejno były: łazienka, kuchnia i sypialnia. Kiedyś mówiłam, że są to "tajemne" pokoje, gdyż drzwi nie różniły się wzorem zbytnio od ściany i były małowidoczne. Gdyby jednak nie złote klamki, nie wiem, czy na pierwszy rzut oka, bym je spotrzegła. Dom zbudował Pan Stanisław - mój sąsiad, z którym byłam bardzo związana. Wykonał go jednak, dla swojej najstarszej wnuczki - Alicji, która jeszcze przed wykończeniem domu zmarła na gruźlicę. Pan Stanisław, mimo to, kontynuował budowę domu, który potem ja, za moje wieloletnie oszczędności odkupiłam go od niego. Sprzedał mi go, po tańszej cenie, gdyż bardzo mnie polubił. To był bardzo dobry człowiek.
Po chwili, udało mi się usiąść na kanapie, co nie było wcale takie trudne, ale wymagało skupienia.
Próbowałam złapać do ręki pilota i odkryłam, że jeśli bardzo mocno skupię się nad swoim nibyciałem, to mogę go poczuć. Udało mi się, po chwili męczarni - złapałam go. Trudniej znów natomiast było, gdy chciałam wcisnąć przycisk włączania. Za każdym razem, gdy próbowałam to zrobić, palec przelatywał mi przez pilota. Zrezygnowana, poddałam się, mimo, że dawno tego nie robiłam, straciłam czucie i pilot spadł. Nie pomogło mi nawet, przypomnienie sobie słów Pana Stanisława, które brzmiały: "Jesteś na tyle silna, że teraz już z każdym problemem sobie poradzisz sama". Uroniłam kilka łez, zdając sobie wreszcie sprawę, że już zawsze tak będzie.
Postanowiłam wylecieć na zewnątrz. W oddali, na polu spostrzegłam nikogo innego, jak Kamilę. Ucieszyłam się bardzo. Pobiegłam do niej, chcąc jeszcze raz ją przeprosić i opowiedzieć o mojej sytuacji.
- KAMILA! - krzyknęłam najgłośniej jak się dało, po czym spostrzegłam jak dziewczyna odwraca się w moją stronę. - Przepraszam Cię, to co, zaszło wczoraj.. - zaczęłam się tłumaczyć. - Nie chciałam, żeby tak wyszło. - skończyłam z żalem w głosie.
Dziewczyna podeszła do mnie, uśmiechając się szeroko, tak jak wtedy, jak w nocy. Wtedy dopiero udało mi się ustalić kolor jej włosów i oczu, oraz ubiór. Miała rude włosy i zielone oczy. Ubrana była w letnią sukienkę, która była jednak na nią za szeroka, ale mimo tego, dalej była taka piękna jak wcześniej.
- Rozumiem, że żałujesz swojego czynu. - odpowiedziała, po czym złożyła ręce, jak do modlitwy. - Trzeba wybaczać. - odrzekła, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Dziękuję. - odparłam zadowolona. - Eh. - wymilczałam pod nosem, patrząc jak Kamila się modli.
- Nie pasuje Ci moje towarzystwo, bo się modlę, prawda? - popatrzyła się na mnie z dość dziwnym wyrazem twarzy, po czym bez oczekiwania ode mnie odpowiedzi, kontynuowała dalszą wypowiedź. - Uwierzyłam. - odrzekła, po czym znów pogłębiła się w modlitwę.
Po jakimś czasie, poczułam dziwne odczucia ciepła na moim nibyciele. Pobiegłam do miejsca wypadku, gdzie spostrzegłam faceta z blond czupryną, o niebieskich oczach. Na sobie miał jakiś pomazane białą farbą robocze spodnie i szarą koszulkę. Wyglądał mi na 30 lat. Siedział nad moim ciałem bardzo zszokowany. Obok niego leżał rower, którym prawdopodobnie jechał. Co chwilę dotykał ręką swe czoło, a w drugiej zaś trzymał telefon, który mało mu nie wypadł z dłoni, ponieważ bardzo się trząsł. Potem, szybko wstał, odwrócił się i pobiegł, trzymając ręką ust, gdyż prawdopodobnie miał odruch wymiotny. Pomyślałam, że on mógłby mnie uratować, zabrać moje ciało, by je gdzieś pochowali. Jednak, po jego stanie widziałam, że raczej nic z tego. Gdy wrócił na miejsce, zaczęłam nieustannie wołać: "Pomocy!", lecz zwątpiłam w sens mojego działania. Wiedziałam, że mnie nie usłyszy. Po chwili, mężczyzna znów zniknął za zakrętem. Postanowiłam go "śledzić", wykonał jakiś telefon, który dodał mi nadziei. Stanęłam obok niego, wsłuchując się w rozmowę, ktora brzmiała tak:
"- Fra..Fra..Franciszku!
- Hubercie, co się stało?
- Znala..znalazłem martwe cia..ciało, mart..ttwe.
- GDZIE TY JESTEŚ?!
- Ni..e, ni..e wieem. Tu, tamm, tam, gdzie ten.. no! Zak..zakręt, jech..al..liśmy na.. na ryby!
- Jadę, bądź pod telefonem!"
- Dziękuję. - szepnęłam mu do ucha, lecz, ani znaku, by coś usłyszał. Mimo, to byłam bardzo zadowolona.
wtorek, 12 marca 2013
Rozdział I - kontynuuacja.
Otworzyłam oczy i po chwili zdałam sobie sprawę, że leżę na asfalcie. Nie czułam bólu, a nawet przeciwnie - czułam ulgę.. Ulgę, że przeżyłam.
- To cud. - pomyślałam, powoli wstając na własne nogi. Byłam w szoku. Stałam na drodze z piętnaście minut, nie mogąc uwierzyć w to, że wyszłam z tego bez żadnego szwanku. Już nie padało, burza także ustała. Zaczęłam iść lekkim krokiem w stronę domu. Po drodze, widziałam kilku spacerujących ludzi, ale miałam trud z rozpoznaniem szczegółów, gdyż było bardzo ciemno. Widok ten, był dla mnie dziwny, ponieważ mieszkałam na takim odludziu, że rzadko kiedy spotykałam jakichś ludzi. Po chwili zawołałam: "Hej!", po czym dwójka z pięciu osób odwróciła się, ale tylko na chwilę. Natomiast jedna dziewczyna, podeszła do mnie, uśmiechając się lekko.
- Witaj. Pierwszy raz Cię tu widzę. - oznajmiła długowłosa dziewczyna. - Zgubiłaś się? - zapytała.
- Cześć, yy.. Nie, nie zgubiłam się. - odparłam. - Mieszkasz tu? - zapytałam z ciekawością.
- Tak, a Ty? Co tu robisz? - pytała.
Dopiero po chwili zobaczyłam, że dziewczyna, z którą właśnie rozmawiałam jest bardzo chuda, wyglądała jak anorektyczka, być może nią była. Wyglądała na około 25 lat. Jej długie, falowane włosy, których koloru, w ciemności, nie dałam rady ustalić, opadały jej na ramiona. Mimo tego, że dziewczyna była przesadnie chuda, była piękna. Miała duże, ciemne oczy, które podkreślały długie rzęsy. Po dokładnym przyjrzeniu się jej, kontynuowałam rozmowę.
- Ja mieszkam tam. - wskazałam palcem pobliski dom za zakrętem. - Lubię spacerować wieczorami. Ty pewnie też, hmm? - zapytałam, uśmiechając się lekko.
- Tak, lubię. - oznajmiła.
- Kim są Ci ludzie? Znasz ich?
- Tak. - odparła, po czym odwróciła się, raz w kierunku drogi, a później w moją stronę. - To moi znajomi. - dodała po chwili.
Po chwili milczenia, dziewczyna znów kontynouwała rozmowę.
- Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem Kamila.
- Miło mi. Mam na imię Estera.
- Może masz ochotę na wspólny spacer? - zapytała. - Oczywiście zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała. Jest dosyć późno. - dodała, jednocześnie rysując starannie butem na piasku duże serce.
- Jasne. - odparłam, gdyż nie potrafiłam odmawiać ludziom, ale z przyjemnością udałabym się do domu. - Co mi szkodzi.. - pomyślałam.
- To świetnie! - rzuciła wesoło Kamila.
Podążałyśmy przez pole, gdzie rosło dużo wysokich traw, które prawie nietykalnie musały nas po nogach. Gleba była przemoknięta, w której to, brudziłyśmy buty. Byłam ciekawa, dokąd chce mnie zaprowadzić dziewczyna i dlaczego wybrała taką drogę zamiast asfaltu.
- Często tutaj jestem. - oznajmiła, rozglądając się na boki.
- Dlaczego? - zapytałam z ciekawością.
- Zawsze tu przychodziłam, gdy chciałam być sama, a to zaś, zdarzało się prawie zawsze. - opowiadała. - Teraz, jest inaczej. - dodała, przy tym, oddychając z ulgą.
Słyszałam jednak, jak łamie jej się głos, a po jej policzkach spływały łzy. Nie wnikałam w jej historię, gdyż nie chciałam być wcipska. Wiedziałam, że jeśli będzie chciała opowiedzieć mi więcej o swoim życiu, to zrobi to, bez mojego nacisku. W chwili, gdy Kamila przestała mówić, cała ta sytuacja, ta noc, wydała mi się bardzo dziwna. Najpierw niby potrącił mnie samochód, ale nic mi się nie stało, później jednak, spotykam sporo ludzi, gdy przez dłuższy czas widziałam maksymalnie dwoje. Następnie poznaje dziewczynę, która w nocy zaprasza mnie na spacer i zwierza mi się, ale nie do końca.
- Co jeszcze mnie dziś zaskoczy? - pomyślałam przez chwilę. - Moje życie jest dziwne, naprawdę dziwne. - zaśmiałam się pod nosem.
- Śmiejesz się z tego? - zapytała mnie zasmucona Kamila.
- Nie, nie z tego! - próbowałam się obronić. - Coś sobie przypomniałam. - oznajmiłam.
Mimo, że nie śmiałam się z niej, zrobiło mi się głupio.
- Dobry moment. - odpowiedziała z sarkazmem. - Wiesz.. Lepiej już idź. - odwróciła się ode mnie i poszła dalej.
Chciałam ją dogonić, ale zwątpiłam, że to ma jakiś sens.
- Czekaj.. - rzuciłam szybko, liczyłam, że dziewczyna odwróci się, ale bez skutku. - Przepraszam, nie chciałam.. - krzyknęłam, tracąc nadzieję, że uda mi się odbudować znajomość i w to, że jeszcze kiedyś ją spotkam.- Dobra z niej dziewczyna. - pomyślałam, po czym skuliłam głowę. Odwróciłam się na pięcie i podążyłam do domu.
Do mojego domu prowadziła ścieżka ułożona z kamienianych płyt, która zaś wyznaczała drogę prosto do drzwi wejściowych. Dróżkę, oświetlały dwie nieduże latarnie znajdujące się z obu stron. Wokół domu rosły różnorodne drzewa, krzewy i kwiaty. Dom jednak, był mały, wykonany z szerokich bali ciemnego drewna. Gdy stałam już przy drzwiach wejściowych, w kieszeni płaszcza zaczęłam szukać kluczy do domu. Nie czułam ich, a dobrze pamiętałam, że chowałam je właśnie tam. Zastanawiałam się, czy ich nigdzie nie zgubiłam. Jednak po chwili doznałam największego szoku. Spojrzałam do kieszeni i zobaczyłam, że klucze tam są, natomiast gdy włożyłam do niej rękę, ona przeleciała przez kieszeń. Moja ręka była przezroczysta. Wtedy wszystko się zmieniło. Usiadłam na ziemi, przypomniałam sobie swój wypadek. Ja wtedy umarłam. Jestem duchem.
- Czy to możliwe? - pomyślałam.
CDN. Komentujcie.
- To cud. - pomyślałam, powoli wstając na własne nogi. Byłam w szoku. Stałam na drodze z piętnaście minut, nie mogąc uwierzyć w to, że wyszłam z tego bez żadnego szwanku. Już nie padało, burza także ustała. Zaczęłam iść lekkim krokiem w stronę domu. Po drodze, widziałam kilku spacerujących ludzi, ale miałam trud z rozpoznaniem szczegółów, gdyż było bardzo ciemno. Widok ten, był dla mnie dziwny, ponieważ mieszkałam na takim odludziu, że rzadko kiedy spotykałam jakichś ludzi. Po chwili zawołałam: "Hej!", po czym dwójka z pięciu osób odwróciła się, ale tylko na chwilę. Natomiast jedna dziewczyna, podeszła do mnie, uśmiechając się lekko.
- Witaj. Pierwszy raz Cię tu widzę. - oznajmiła długowłosa dziewczyna. - Zgubiłaś się? - zapytała.
- Cześć, yy.. Nie, nie zgubiłam się. - odparłam. - Mieszkasz tu? - zapytałam z ciekawością.
- Tak, a Ty? Co tu robisz? - pytała.
Dopiero po chwili zobaczyłam, że dziewczyna, z którą właśnie rozmawiałam jest bardzo chuda, wyglądała jak anorektyczka, być może nią była. Wyglądała na około 25 lat. Jej długie, falowane włosy, których koloru, w ciemności, nie dałam rady ustalić, opadały jej na ramiona. Mimo tego, że dziewczyna była przesadnie chuda, była piękna. Miała duże, ciemne oczy, które podkreślały długie rzęsy. Po dokładnym przyjrzeniu się jej, kontynuowałam rozmowę.
- Ja mieszkam tam. - wskazałam palcem pobliski dom za zakrętem. - Lubię spacerować wieczorami. Ty pewnie też, hmm? - zapytałam, uśmiechając się lekko.
- Tak, lubię. - oznajmiła.
- Kim są Ci ludzie? Znasz ich?
- Tak. - odparła, po czym odwróciła się, raz w kierunku drogi, a później w moją stronę. - To moi znajomi. - dodała po chwili.
Po chwili milczenia, dziewczyna znów kontynouwała rozmowę.
- Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem Kamila.
- Miło mi. Mam na imię Estera.
- Może masz ochotę na wspólny spacer? - zapytała. - Oczywiście zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała. Jest dosyć późno. - dodała, jednocześnie rysując starannie butem na piasku duże serce.
- Jasne. - odparłam, gdyż nie potrafiłam odmawiać ludziom, ale z przyjemnością udałabym się do domu. - Co mi szkodzi.. - pomyślałam.
- To świetnie! - rzuciła wesoło Kamila.
Podążałyśmy przez pole, gdzie rosło dużo wysokich traw, które prawie nietykalnie musały nas po nogach. Gleba była przemoknięta, w której to, brudziłyśmy buty. Byłam ciekawa, dokąd chce mnie zaprowadzić dziewczyna i dlaczego wybrała taką drogę zamiast asfaltu.
- Często tutaj jestem. - oznajmiła, rozglądając się na boki.
- Dlaczego? - zapytałam z ciekawością.
- Zawsze tu przychodziłam, gdy chciałam być sama, a to zaś, zdarzało się prawie zawsze. - opowiadała. - Teraz, jest inaczej. - dodała, przy tym, oddychając z ulgą.
Słyszałam jednak, jak łamie jej się głos, a po jej policzkach spływały łzy. Nie wnikałam w jej historię, gdyż nie chciałam być wcipska. Wiedziałam, że jeśli będzie chciała opowiedzieć mi więcej o swoim życiu, to zrobi to, bez mojego nacisku. W chwili, gdy Kamila przestała mówić, cała ta sytuacja, ta noc, wydała mi się bardzo dziwna. Najpierw niby potrącił mnie samochód, ale nic mi się nie stało, później jednak, spotykam sporo ludzi, gdy przez dłuższy czas widziałam maksymalnie dwoje. Następnie poznaje dziewczynę, która w nocy zaprasza mnie na spacer i zwierza mi się, ale nie do końca.
- Co jeszcze mnie dziś zaskoczy? - pomyślałam przez chwilę. - Moje życie jest dziwne, naprawdę dziwne. - zaśmiałam się pod nosem.
- Śmiejesz się z tego? - zapytała mnie zasmucona Kamila.
- Nie, nie z tego! - próbowałam się obronić. - Coś sobie przypomniałam. - oznajmiłam.
Mimo, że nie śmiałam się z niej, zrobiło mi się głupio.
- Dobry moment. - odpowiedziała z sarkazmem. - Wiesz.. Lepiej już idź. - odwróciła się ode mnie i poszła dalej.
Chciałam ją dogonić, ale zwątpiłam, że to ma jakiś sens.
- Czekaj.. - rzuciłam szybko, liczyłam, że dziewczyna odwróci się, ale bez skutku. - Przepraszam, nie chciałam.. - krzyknęłam, tracąc nadzieję, że uda mi się odbudować znajomość i w to, że jeszcze kiedyś ją spotkam.- Dobra z niej dziewczyna. - pomyślałam, po czym skuliłam głowę. Odwróciłam się na pięcie i podążyłam do domu.
Do mojego domu prowadziła ścieżka ułożona z kamienianych płyt, która zaś wyznaczała drogę prosto do drzwi wejściowych. Dróżkę, oświetlały dwie nieduże latarnie znajdujące się z obu stron. Wokół domu rosły różnorodne drzewa, krzewy i kwiaty. Dom jednak, był mały, wykonany z szerokich bali ciemnego drewna. Gdy stałam już przy drzwiach wejściowych, w kieszeni płaszcza zaczęłam szukać kluczy do domu. Nie czułam ich, a dobrze pamiętałam, że chowałam je właśnie tam. Zastanawiałam się, czy ich nigdzie nie zgubiłam. Jednak po chwili doznałam największego szoku. Spojrzałam do kieszeni i zobaczyłam, że klucze tam są, natomiast gdy włożyłam do niej rękę, ona przeleciała przez kieszeń. Moja ręka była przezroczysta. Wtedy wszystko się zmieniło. Usiadłam na ziemi, przypomniałam sobie swój wypadek. Ja wtedy umarłam. Jestem duchem.
- Czy to możliwe? - pomyślałam.
CDN. Komentujcie.
niedziela, 10 marca 2013
Notka pierwsza.
Miło mi gościć wszystkie osoby na moim blogu. Mam na imię Paulina, 15 lat. Z góry wszystkim dziękuję za czytanie tego, co będzie niedługo powyżej tej notki. Będzie to blog z opowiadaniem pt. "Dusze we mgle". Jeśli ktoś jest ciekawy, to nie mam nigdzie zapisanych rozdziałów, tylko wszystko piszę tu - na miejscu, ale treść mam przemyślaną. Mam wielką nadzieję, że będzie się podobało i będziecie komentować. Z chęcią przyjmę każdą pochwałę, jak i krytykę. Będę wdzięczna za każdą opinię. Nie rezygnujcie z czytania, tylko dlatego, że czegoś nie rozumiecie, ponieważ lubię tak robić, że wszystko wyjaśnia się dopiero w późniejszych rozdziałach. :)
Prologue
Tak trudno jest bycie niedostrzeganym przez inne osoby. Gdy czujesz się sam, na tym świecie i sam, musisz radzić sobie z własnymi problemami. Samotność - ciężka sprawa. W tym stanie, potrafimy nawet rozmwawiać z rzeczami, które nigdy nam nie odpowiedzą. Powierzymy im nasze wszystkie tajemnice, jednak do nich to nie dotrze, choć my będziemy w pełni przekonani, że one nas rozumieją, jak nikt inny.
Podążałam przez świat i zawsze czułam to okropne poczucie samotności. Zawsze miałam nadzieję, że znajdę wreszcie kogoś, z kim mogłabym się podzielić przygodami z życia i przeżywać kolejne, właśnie z tą osobą. Jednak, nadal byłam sama i nie umiałam temu zapobiec. Musiałam się pogodzić z samotnością. Choć jaki byłby świat bez niespodzianek. Wszystkiego możemy się po życiu spodziewać, jednak nic nie przewidzimy. Udało się, znalazłam. Od tego czasu, wciąż myślę, czy takie było przeznaczenie. Teraz, doszłam do wniosku, że tak, to było moje przenaczenie.
Jeśli się spodoba i będziecie chcieli więcej, piszcie. Dodam więc tutaj także część rozdziału I.
Rozdział I (kawałek)
Lato to okres burz, właśnie wtedy, 21 lipca, było jedno z najstraszniejszych odsłon tego zjawiska, jakie dotąd widziałam. Zawsze myślałam, że burza to kara od Boga. Sądziłam, że zsyła nam ostrzeżenia poprzez grzmoty, pioruny i inne towrzyszące burzy zjawiska. Jednak, któregoś dnia, przestałam wierzyć w to wszystko, w znaki i przede wszystkim w Boga. Wiedziałam, że niektórzy ludzie nie zaakceptują tego i będą mnie przez to wytykać palcami. Pamiętałam jak często prosiłam Boga o różne rzeczy, jednak nigdy ich nie dostawałam, prosiłam o spełnienie marzeń, które nigdy się nie spełniały. Jego istnienie zaczęło być dla mnie coraz mniej prawdopodobne, aż do 11 roku życia, kiedy zupełnie przestałam w niego wierzyć.
Burza nie ustawała. Był późny wieczór i było bardzo ciemno. Niebo było czarne, choć momentami stawało się bardzo jasne, przez rozbłyskujące pioruny, ale tylko na chwilkę. Potężne grzmoty występujące mniej więcej, co trzydzieści sekund, dodawały grozy panującemu zjawiskowi. Krople deszczu uderzały o szyby okien i o podłoże. Nie usnęłabym w takim hałasie, w sumie, to nie mogłabym nie obejrzeć tak fascynującego przedstawienia. Mimo, że kiedyś bałam się burz, teraz jak posąg, z przyjemnością wpatrywałam się w niebo. Uśmiechałam się szeroko, gdy przypominałam sobie, że kiedyś schowałabym się pewnie pod łóżko i obgryzałabym paznokcie ze strachu. Teraz, jest zupełnie inaczej.
Gdy burza powoli uspokojała się, założyłam na siebie płaszcz i wyszłam na zewnątrz. Lubiłam spacerować wieczorami w deszczu i rozmyślać o życiu, to mnie w jakiś sposób uspokajało.
Choć wtedy dręczyły mnie setki pytań. Dlaczego rodzice zostawili mnie bez opieki, gdy miałam 14 lat? Nie miałam nikogo, wychowywałam się sama, udając, że jestem szczęśliwa. Nie chciałam nikogo zadręczać moimi problemami. Nie chciałam o nich opowiadać. Jako dziecko, zarabiałam na rozdawaniu ulotek, zbieraniu owoców i jeszcze, pomagałam staremu sąsiadowi, który wręczał mi za pomoc pieniądze i czasem różne artykuły spożywcze, które zaś dostawał od dorosłych wnuczek pocztą. Powtarzał mi, żebym się nie poddawała i tak też robiłam. Dałam radę, teraz jestem z siebie dumna. Mam na imię Estera, mam 19 lat. Przetrwałam, choć sąsiad, który mnie wspierał, od 4 lat nie żyje, ostatnie jego słowa, które do mnie wypowiedział brzmiały: "Jesteś na tyle silna, że teraz już z każdym problemem sobie poradzisz sama". Zawsze, gdy coś mi się nie udawało, przypominałam sobie te słowa, podnosiłam głowę do góry i szłam do przodu, nigdy już się nie poddawałam. Nic nie było w stanie mnie zaskoczyć, już nic.
Szłam dalej drogą, było tu zupełnie pusto. Odkąd wyszłam z domu, nie przejechał żaden pojazd. Po chwili, zorientowałam się, że podążyłam za daleko. Postanowiłam więc, wrócić do domu. Odwróciłam się na pięcie i nie oglądając się za siebie, weszłam na środek drogi. Byłam już prawie na miejscu, gdy nagle usłyszałam przeraźliwy dźwięk pisku opon. Potem już nic, zamarłam.
CDN. Komentujcie.
Prologue
Tak trudno jest bycie niedostrzeganym przez inne osoby. Gdy czujesz się sam, na tym świecie i sam, musisz radzić sobie z własnymi problemami. Samotność - ciężka sprawa. W tym stanie, potrafimy nawet rozmwawiać z rzeczami, które nigdy nam nie odpowiedzą. Powierzymy im nasze wszystkie tajemnice, jednak do nich to nie dotrze, choć my będziemy w pełni przekonani, że one nas rozumieją, jak nikt inny.
Podążałam przez świat i zawsze czułam to okropne poczucie samotności. Zawsze miałam nadzieję, że znajdę wreszcie kogoś, z kim mogłabym się podzielić przygodami z życia i przeżywać kolejne, właśnie z tą osobą. Jednak, nadal byłam sama i nie umiałam temu zapobiec. Musiałam się pogodzić z samotnością. Choć jaki byłby świat bez niespodzianek. Wszystkiego możemy się po życiu spodziewać, jednak nic nie przewidzimy. Udało się, znalazłam. Od tego czasu, wciąż myślę, czy takie było przeznaczenie. Teraz, doszłam do wniosku, że tak, to było moje przenaczenie.
Jeśli się spodoba i będziecie chcieli więcej, piszcie. Dodam więc tutaj także część rozdziału I.
Rozdział I (kawałek)
Lato to okres burz, właśnie wtedy, 21 lipca, było jedno z najstraszniejszych odsłon tego zjawiska, jakie dotąd widziałam. Zawsze myślałam, że burza to kara od Boga. Sądziłam, że zsyła nam ostrzeżenia poprzez grzmoty, pioruny i inne towrzyszące burzy zjawiska. Jednak, któregoś dnia, przestałam wierzyć w to wszystko, w znaki i przede wszystkim w Boga. Wiedziałam, że niektórzy ludzie nie zaakceptują tego i będą mnie przez to wytykać palcami. Pamiętałam jak często prosiłam Boga o różne rzeczy, jednak nigdy ich nie dostawałam, prosiłam o spełnienie marzeń, które nigdy się nie spełniały. Jego istnienie zaczęło być dla mnie coraz mniej prawdopodobne, aż do 11 roku życia, kiedy zupełnie przestałam w niego wierzyć.
Burza nie ustawała. Był późny wieczór i było bardzo ciemno. Niebo było czarne, choć momentami stawało się bardzo jasne, przez rozbłyskujące pioruny, ale tylko na chwilkę. Potężne grzmoty występujące mniej więcej, co trzydzieści sekund, dodawały grozy panującemu zjawiskowi. Krople deszczu uderzały o szyby okien i o podłoże. Nie usnęłabym w takim hałasie, w sumie, to nie mogłabym nie obejrzeć tak fascynującego przedstawienia. Mimo, że kiedyś bałam się burz, teraz jak posąg, z przyjemnością wpatrywałam się w niebo. Uśmiechałam się szeroko, gdy przypominałam sobie, że kiedyś schowałabym się pewnie pod łóżko i obgryzałabym paznokcie ze strachu. Teraz, jest zupełnie inaczej.
Gdy burza powoli uspokojała się, założyłam na siebie płaszcz i wyszłam na zewnątrz. Lubiłam spacerować wieczorami w deszczu i rozmyślać o życiu, to mnie w jakiś sposób uspokajało.
Choć wtedy dręczyły mnie setki pytań. Dlaczego rodzice zostawili mnie bez opieki, gdy miałam 14 lat? Nie miałam nikogo, wychowywałam się sama, udając, że jestem szczęśliwa. Nie chciałam nikogo zadręczać moimi problemami. Nie chciałam o nich opowiadać. Jako dziecko, zarabiałam na rozdawaniu ulotek, zbieraniu owoców i jeszcze, pomagałam staremu sąsiadowi, który wręczał mi za pomoc pieniądze i czasem różne artykuły spożywcze, które zaś dostawał od dorosłych wnuczek pocztą. Powtarzał mi, żebym się nie poddawała i tak też robiłam. Dałam radę, teraz jestem z siebie dumna. Mam na imię Estera, mam 19 lat. Przetrwałam, choć sąsiad, który mnie wspierał, od 4 lat nie żyje, ostatnie jego słowa, które do mnie wypowiedział brzmiały: "Jesteś na tyle silna, że teraz już z każdym problemem sobie poradzisz sama". Zawsze, gdy coś mi się nie udawało, przypominałam sobie te słowa, podnosiłam głowę do góry i szłam do przodu, nigdy już się nie poddawałam. Nic nie było w stanie mnie zaskoczyć, już nic.
Szłam dalej drogą, było tu zupełnie pusto. Odkąd wyszłam z domu, nie przejechał żaden pojazd. Po chwili, zorientowałam się, że podążyłam za daleko. Postanowiłam więc, wrócić do domu. Odwróciłam się na pięcie i nie oglądając się za siebie, weszłam na środek drogi. Byłam już prawie na miejscu, gdy nagle usłyszałam przeraźliwy dźwięk pisku opon. Potem już nic, zamarłam.
CDN. Komentujcie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)